Całkiem niedawno opisałem historię „Don’t Give Up”. W kolejce z czekają jeszcze „Red Rain” i „Sledgehammer”. Całkiem nieźle, jak na jeden album. Łatwo zgadnąć, że to z komercyjnej perspektywy dzieło życia Gabriela, pamiętane przez fanów do dziś, bowiem jak mało który album z lat osiemdziesiątych, „So” odniósł sukces komercyjny, ale nie zniżył się do poziomu nieakceptowalnego przez fanów Genesis i wcześniejszych solowych, nieco trudniejszych i ambitniejszych dzieł Gabriela.
Przeczytałem kiedyś, że „Mercy Street” mieści się w pierwszej dziesiątce najbardziej depresyjnych piosenek wszechczasów. Od razu zapomniałem, gdzie to przeczytałem, bo samo skonstruowanie takiej listy jest niedorzeczne, a jeśli nawet ktoś chciałby spróbować, to powinien najpierw posłuchać którejś z przepięknych płyt Nicka Drake’a i od razu uznałby, że takie klasyfikacje nie mają sensu, bo Nick wyprzedza wszystkich o dwie długości w takiej nie najmądrzejszej konkurencji.
Peter Gabriel swoją wersję autorską postanowił zaśpiewać sam, ale nie byłby Peterem Gabrielem, gdyby nie spróbował czegoś oryginalnego. Wokal złożony jest z 3 ścieżek, z których jedna jest obniżona o oktawę, co brzmi oryginalnie, a ja ciągle zastanawiam się, czy potrafił tak to zaśpiewać, czy pomógł sobie elektroniką. Na elektronice znał się już wtedy wyśmienicie. Czy potrafił tak czysto zaśpiewać oktawę poniżej swojego oryginalnego głosu – tego nie wiem. Może jak przeczytam którąś z jego biografii, to czegoś się o tym dowiem, ale na razie się za to nie zabieram, bo ilość ciekawych książek, które już zgromadziłem wystarczy mi na rok zarazy, czy epidemii, choć ostatnio czytam jakby mniej, bo dużo czytałem w samolotach, a te na razie nie latają na moich długich trasach.
Pomysł na tekst Peter Gabriel pożyczył sobie z jednego z wierszy amerykańskiej poetki Anne Sexton, a nagranie w nieco zmienionej wersji ukazało się w jego wykonaniu jeszcze co najmniej dwa razy – na singlu „Blood Of Eden” w 1992 roku i w 2011 roku na jak dla mnie niezbyt udanym albumie „New Blood” – orkiestrowej rekreacji swoich najważniejszych kompozycji.
Do jazzowego świata utwór „Mercy Street” wszedł w spektakularny sposób. Niemal dokładnie dekadę po premierze w wykonaniu Gabriela, na płycie „The New Standard” utwór ten umieścił Herbie Hancock. Ze wszystkich jego płyt złożonych ze znanych przebojów, ta jest najbardziej klasycznie jazzowa – nie ma tu gwiazd muzyki rozrywkowej, są za to starzy znajomi – Michael Brecker, John Scofield, Dave Holland, Jack DeJohnette i Don Alias. Nie ma też tekstów, za to doskonały skład skupia się na melodiach. „Mercy Street” znalazło się tu w towarzystwie utworów Dona Henleya, Babyface’a, Steve Wondera, The Beatles, Sade, Prince’a i Nirvany. Herbie Hancock zawsze był na czasie.
Młodsze pokolenie reprezentuje w tym odcinku norweska wokalistka Solveig Slettahjell, która postawiła na oszczędny wokal, mając w studiu doskonałych muzyków zespołu In The Country. Na jej płycie „Trail Of Soul” utwór Gabriela znalazł się po raz kolejny w doskonałym towarzystwie między innymi Billa Withersa, Leonarda Cohena i Jamesa Clevelanda.
Zawartość odcinka
1. Peter Gabriel – So
2. Herbie Hancock – The New Standard
3. Solveig Slettahjell with Knut Reiersrud & In The Country – Trails Of Soul